Paweł Kuhn – „Soup City” – Teatr Alatyr

Paweł Kuhn – „Soup City” – Teatr Alatyr

Soup City. Ostatnia sprawa Charliego Brokuła w Teatrze Mazowieckim

Jeśli masz problem z dorastającymi dziećmi, które tylko siedzą przed kompem i nie wiedzą w co się bawić, pójdź z nimi do teatru Mazowieckiego na „Soup City”. Podziękują i będą prosić o dokładkę.

Scenografia w tym spektaklu przypomina bar późną nocą, a może nawet niebezpieczną spelunę. Po lewej zasiada orkiestra – żywi, porządni muzycy, którzy będą swingować przez całe przedstawienie. Po prawej znajduje się stół z furą przeróżnych przedmiotów, jakby porzuconych przez uciekających złoczyńców. Nic dziwnego, że budzi to mroczne skojarzenia. „Soup City” jest opowieścią gangsterską, która trzyma w napięciu, ale jest pozbawiona brutalności i śmierci. Używki wyprodukowane są tu z cukru, narzędzia do zabijania to elementy spożywcze, a najgorszym bluzgiem jest „Zakalec!”. Bardzo to wszystko zabawne, a jednocześnie nie pretensjonalne czy głupie. Można się błyskawicznie wciągnąć w ten groźny klimat. Oczywiście to parodia „Sin City”, ale nie zjadliwa, nawet nie złośliwa. Głównym bohaterem jest Charlie Brokuł, depresyjny detektyw, którego trzeba namawiać do działania dla dobra Miasta Zupy. Jego broń to wyjątkowo trująca węglowodanami oranżada, a jedyne śmiertelne uzależnienie to czekolada. Zaś największym wrogiem Brokuła jest Marcellus Ogórek. Skojarzenie z „Pulp Fiction” jest jak najbardziej na miejscu, bo Ogórek to równie bezwzględny i opanowany boss co Marsellus Wallace. Trochę w tym klimatu Sherlocka Holmesa, trochę mrocznego Manhattanu epoki prohibicji, a razem tworzy przyjemne przedstawienie, które może sprawić, że młodzi ludzie wciągną się w teatr.

Formalnie „Soup City” to coś na granicy przedstawienia lalkowego i aktorskiego. Występuje troje młodych aktorów wykształconych w białostockiej akademii lalkarskiej. Wychodzą oni na scenę i normalnie grają, wcielając się w liczne postaci. Ale pomagają im kukiełki, którymi oni sterują nie ukrywając się w żaden sposób. Przedmioty ze stołu po prawej uczestniczą aktywnie w przedstawieniu, zamieniając się w postaci i rekwizyty w rękach wykonawców. Aktor albo przywdziewa maskę, która symbolizuje określoną postać, albo gra czymś w rodzaju lalki z ruchomą twarzą i ciałem ze zwisającej koszuli. Bywa nawet, że jedna postać grana jest przez dwóch aktorów: jeden porusza ustami postaci i udziela jej głosu, a drugi porusza jej rękami czy nogami. A przejścia – zmiany lalek lub przeobrażanie się w kolejną postać – zrobione są naturalnie. Po prostu cała scena na chwilę zamiera, po czym aktorzy płynnie przechodzą do następnej postaci. Kojarzy mi się to z grą komputerową, tutaj jakby przełożoną na warunki teatralne. Bardzo pomaga żywa muzyka, która tworzy coś więcej niż tło. Twórcy wykonali solidną pracę, by całość trzymała się kupy i wyglądała logicznie. Przy tym przedstawienie konsekwentnie zachowuje stylistykę filmów noir, czyli tę znaną z serii „Sin City”. Nie ma tu wzruszeń rodem z wielkich przedstawień teatralnych, ale chce się to oglądać.

Jak można podsumować ten spektakl? Przypomnij sobie komiksy i filmy Sin City. A teraz wyobraź sobie to samo w teatrze, na śmiesznie, bez walczenia, strzelania i zabijania, ze wspaniałą muzyką i do tego w nowatorskiej formie teatralnej. Ze smakiem, i to dosłownie. No żesz zakalec, teatr jednak zawsze potrafi zaskoczyć.

Paweł Kuhn


Źródło: http://gdybymbylaktorem.pl/2015/12/14/%E2%80%8Bsoup-city-ostatnia-sprawa-charliego-brokula-w-teatrze-mazowieckim/



X