Bliżej, mocniej, więcej. Alternatywne Spotkania Teatralne Klamra

Dla miłośników teatru w Toruniu początek marca to czas niecierpliwego oczekiwania. W drugim tygodniu miesiąca rozpoczyna się Klamra, wyjątkowy festiwal teatralny, który przyciąga swoją intensywnością i tradycją sięgającą ponad dwudziestu edycji.


Klamrę organizuje Akademickie Centrum Kultury i Sztuki „Od Nowa”. Najczęściej odbywają się tu koncerty, obejmujące niemal wszystkie gatunki muzyczne. Funkcjonują tu także kino i mała galeria sztuki, odbywają się spotkania z interesującymi osobistościami, a także wieczorki poetyckie. Jest również bar, w którym można wypić piwo, a czasem potańczyć. Na ten jeden tydzień „Od Nowa” wycisza się, ale nie zwalnia. Każdego dnia Klamry grane są dwa spektakle, a po każdym z nich odbywa się spotkanie z artystami. W luźnej atmosferze, w małej przestrzeni baru, również przy piwie. Dlatego można uznać, że na Klamrze udaje się pogodzić to, co najlepsze z przestrzeni „Od Nowy”: codzienny luz i skupienie odświętnego czasu.

Spektakle odbywają się w sali koncertowej. Nawet tak intymne przedstawienie, jak Kryjówka (reż. Paweł Passini) zagrano w miejscu, w którym niejednokrotnie zbierało się ponad siedemset osób, a po ścianach spływała skroplona para wodna powstająca w natłoku ciał. A jednak ta sala niemal za każdym razem wygląda inaczej. W trakcie kilku festiwali można poznać wszystkie sekretne przejścia w „Od Nowie”, a także niezliczoną ilość konfiguracji sceny i widowni.

Różnorodność przestrzeni i klimatów „Od Nowy” wiąże się również z bogactwem form i grup teatralnych prezentowanych na festiwalu. Już od trzeciej edycji, na której pierwszy raz pojawił się Teatr Provisorium, legendy teatru alternatywnego występowały obok zespołów mniej znanych lub dopiero rozpoczynających karierę. Oprócz teatru alternatywnego swoje miejsce znajdą tu także przedstawiciele innych nurtów: teatru tańca, lalek, teatru antropologicznego. 23. odsłonę festiwalu otworzył Teatr Usta Usta Republika, wyczekiwany z dwóch powodów. Po pierwsze jako ubiegłoroczny laureat nagrody publiczności budził ciekawość towarzyszącą zazwyczaj występom obrońcy tytułu. Po drugie Teatr z Poznania słynie z eksperymentów i pomysłowego angażowania widzów w działania na scenie. Przed wejściem na Batalion podsłuchałam widzów planujących strategię przetrwania: „Tylko zajmij miejsce gdzieś z tyłu” lub: „Ja się nie boję, mogę siadać gdziekolwiek”. I chociaż pod tym względem widzowie dobrze wiedzieli, czego się spodziewać, całość była dość zaskakująca. Początek przedstawienia rozgrywał się właściwie na widowni. Zostaliśmy przydzieleni do poszczególnych jednostek batalionu, niektórzy widzowie otrzymali odpowiednie opaski, inni pseudonimy operacyjne. Znaleźliśmy się w sadzie, o który toczyła się zaciekła walka. Żołnierze przybrali kryptonimy „Mekintosz” czy „Kosztela”, a ich hymnem zostało Czerwone jabłuszko. W prezentowaną sytuację wpleciono także bieżące wydarzenia, sprytnie je kamuflując dzięki terminom z zakresu sadownictwa. W Batalionie nie brakowało dobrej zabawy, choć towarzyszyła jej gorzka świadomość, że oglądana przez nas paranoja odzwierciedla rzeczywistość. Przedstawienie pokazało, jak łatwo jest tworzyć podziały i namówić ludzi do walki, nawet jeśli toczy się ona o błahe sprawy. Na pierwszy plan została wysunięta narodowa buńczuczność, która każe myśleć przede wszystkim o dziwnie pojmowanym honorze, a nie o konsekwencjach walki. Ten ważny trop niestety nieco zgubił się wśród żartów i sztuczek językowych, ale mimo wszystko Batalion był jednym z ciekawszych wydarzeń tegorocznej Klamry.

Drugi dzień festiwalu odznaczył się niepowtarzalnym urokiem – duet Bzdyl&Kochanowski oraz Piotr Cieplak w swoim występie z zespołem SzaZa oczarowali publiczność. Pierwszy tandem pokazał Baśnie z mchu i liszaja, dość swobodnie wykorzystujące prozę Italo Calvino. W gruncie rzeczy jest to opowieść o dwóch koleżkach, którzy lubią pograć w bilard, a jeden z nich przechwala się, że zdobył rękę księżniczki. Jednak za pomocą abstrakcyjnych, często powtarzających się działań, spektakl przeobraża się w nieustanne zmaganie: mężczyzn z rzeczywistością, rzeczywistości z fantazją, absurdu z monotonią codzienności. I tak udaje się utkać z tego baśń, trochę szaloną i bardzo wciągającą. A gdyby na Klamrze istniała nagroda w kategorii „Najlepsza scena”, Leszek Bzdyl miałby ją w kieszeni: to, jak wcielił się w pełną wdzięku księżniczkę kąpiącą się nago w jeziorze (czyli w odrobinie wody wylanej z elektrycznego czajnika), z pewnością będzie wspominane jeszcze przez długi czas.

Jeszcze trudniej opisać nastrój, jaki udało się stworzyć Piotrowi Cieplakowi, który przy akompaniamencie grupy SzaZa odczytywał fragmenty swojej książki O niewiedzy w praktyce, czyli droga do Portugalii. Widzów, a może w tym przypadku raczej słuchaczy, uwiodła opowieść o niezwykłej podróży autora, ale również jego życiowa mądrość i skromność. Zarówno słuchowisko, jak i późniejsze spotkanie z reżyserem stanowiły zastrzyk pozytywnej energii, ale żeby niechcący nie odebrać im nic z ich niezwykłości, powinnam raczej odesłać czytelników do rowerowego dziennika Cieplaka.
Kolejne dni to już teatralny kalejdoskop, jakby po momencie wyciszenia i zanurzenia w tym tajemnym zakątku rzeczywistości Klamra przyspieszyła ze zdwojoną siłą. Widzowie mieli za sobą bardzo męczące widowisko Teatru Cinema. Ogromną rolę odegrały ciała aktorów – ciężkie, nieporadne formy, będące na równi z przedmiotami, tak samo nienaturalne i sfragmentaryzowane. Aktorzy przeciągali niektóre sekwencje do granic wytrzymałości, by zaraz potem zbombardować nas natłokiem wrażeń: zapętlonymi, wyrwanymi z kontekstu obrazami, irytującymi dźwiękami, hukiem spadających na podłogę krzeseł.

Na Klamrze nie zabrakło też przykładów przerostu formy nad treścią – taki był Hamlet Walnego Teatru. Dzieło Szekspira stało się w rękach lalkarza Adama Walnego jedynie igraszką, pretekstem do zabawy lalkami wodnymi (choć sama technika jest niewątpliwie ciekawa). Nie zachwyciła także Unia Teatr Niemożliwy, która na bardzo złożonej koncepcji zbudowała spektakl-wydmuszkę, usilnie próbując podpiąć go pod kategorię performansu. Trzeba jednak przyznać, że nawet w takich sytuacjach klamrowa publiczność potrafi wykazać się dużą otwartością i wyrozumiałością. Mimo że Aleatorium – koncert na wizje, 10 instrumentów i niemą śpiewaczkę było zdecydowanie nieprzystępne, niezrażeni widzowie udali się na spotkanie z twórcami i nie wahali się dopytywać o szczegóły oraz tropy interpretacyjne. Ta przychylność publiczności jest dla Klamry typowa – dzięki niej także początkujące grupy mogą czuć się tu swobodnie. Tak było w przypadku Grupy TERAZ występującej z Ewą Czernowicz. Toruńska grupa improwizacyjna, choć ma jeszcze wiele pracy przed sobą, wykorzystała możliwość skonfrontowania się z inną przestrzenią i szerszą publicznością. Klamrowych debiutantów reprezentowała Grupa KIJO – przyjęta bardzo dobrze, być może również dzięki zdecydowanej sympatii klamrowych bywalców dla teatrów tańca. Występ inspirowany sztukami walki przybrał nieoczekiwany, humorystyczny obrót, pokazując, że młodzi tancerze przede wszystkim czerpią radość ze swojej pracy, co z pewnością zaimponowało widowni, ale również zaraziło ją dobrym nastrojem.

Na drugim biegunie, jako reprezentanci jednego z najczęściej występujących na Klamrze teatrów pojawili się artyści z Komuny//Warszawa. Dawni anarchiści podali w wątpliwość sens kontestacji w remiksie Paradise Now? Re//Mix Living Theatre. W ramach typowej dla Komuny dynamicznej estetyki wykorzystano fragmenty rozmów z Judith Maliną, obnażając jednak naiwność jej przekonań. Jej wypowiedzi zostały pokawałkowane, zapętlone, natarczywie powtarzane przez aktorów. Ich sztuczność wzmacniał niezwykle ironiczny, pseudonaukowy wywód na temat pojęcia raju, wśród publiczności wzbudzający spore rozbawienie. Jak widać, widzowie nieszczególnie przejęli się faktem, że teatr alternatywny składa broń i uznaje bunt za niemożliwy.

Bardzo ciekawie wypadła natomiast impreza towarzysząca z udziałem Komuny – Komuna/You/Tube/Party – filmy i live acts… Mieliśmy okazję w praktyce zmierzyć się z założeniami cyklu RE//MIX. Performer Łukasz Wójcicki podjął wysiłek samodzielnego zaprezentowania na scenie krótkiej historii Komuny//Warszawa. Twórcy zdecydowali się przywołać kilka wybranych spektakli, które powstawały na przestrzeni niemal dwudziestu lat. Przedstawiono je na czterech odseparowanych od siebie poziomach: tekstu, dźwięku, obrazu i powtórzenia. Najpierw na ekranie mogliśmy przeczytać skrótowe wyjaśnienie dotyczące poszczególnych przedstawień i ich założeń. Następnie teorię zderzono z praktyką, odtwarzając nagrane fragmenty konkretnych realizacji, oddzielnie warstwę dźwiękową i wizualną. To jednak relikty przeszłości, RE//MIX-y mają natomiast na nowo ożywiać minione doświadczenie. Dlatego też Wójcicki odegrał kilka charakterystycznych scen ze spektakli Komuny, czyniąc nas na nowo widzami tego, co należy już do historii teatru. W ten sposób powtórzenie staje się najbardziej bezpośrednim sposobem przekazywania wiedzy – współprzeżywanie, ponowne angażowanie odbiorców (przede wszystkim przez wykorzystanie cielesności) można określić mianem archiwizacji poprzez działanie. Tuż po Youtube party odbył się wykład Tomasza Platy, pomysłodawcy cyklu, dający widzom wyraźny wgląd w całość koncepcji.

Chociaż Klamra jest festiwalem teatrów alternatywnych, niemal co roku wybory toruńskiej publiczności ukazują tęsknotę za opowieścią i klasycznymi środkami wyrazu. Moim zdaniem, fakt ten tłumaczy przyznanie drugiej nagrody Teatrowi Ba-Q w tegorocznym plebiscycie publiczności. Mimo że poznańska grupa specjalizuje się w happeningach ulicznych, z których wzięła także swój początek, w Toruniu pokazała spektakl bliższy konwencji klasycznego teatru repertuarowego. Ćma inspirowana jest życiem Kazimiery Iłłakowiczówny. Choć zapowiedzi kusiły „nowatorskim podejściem do teatru alternatywnego”, otrzymaliśmy modelową biografię z dosłowną scenografią i narracją opartą raczej na psychologicznym budowaniu postaci niż na metaforycznym kreowaniu znaczeń. Z pewnością należy zwrócić uwagę na kreację Małgorzaty Walas-Antoniello, która z ogromnym wyczuciem zagrała główną bohaterkę. To, co najbardziej przekonało zwolenników tego przedstawienia, to właśnie subtelne i oszczędne potraktowanie delikatnego tematu, jakim jest starość. Oprócz drugiego miejsca w plebiscycie Ćma zebrała zdecydowanie najdłuższe owacje.

Małgorzatę Walas-Antoniello mogliśmy zobaczyć również w Spisku smoleńskim Trzeciego Teatru Lecha Raczaka. Kontrowersyjny temat najwyraźniej zaintrygował odbiorców, spektakl cieszył się dużym zainteresowaniem. Zwróciła na niego uwagę także Anna Sobecka, która wystosowała list do dyrektora festiwalu, Maurycego Męczekalskiego. Napisała w nim m.in.: „sztuka […] była wielokrotnie krytykowana za to, że jest spektaklem zawierającym liczne kłamstwa, szydzi z ofiar katastrofy oraz w prostacki sposób przedstawia emocje związane z tą wielką narodową tragedią. W ocenie mediów oraz społeczeństwa powstał paszkwil, którego twórcy nie potrafili uszanować pamięci tragicznie zmarłych”. Ten krzywdzący protest, w którym posłanka obnażyła swoją całkowitą ignorancję, potwierdził jedynie, że decyzja Lecha Raczaka o poruszeniu takiego tematu na scenie była słuszna. Przyznaję, że początkowo zniechęcała mnie myśl o Spisku smoleńskim, jakby pojawiła się we mnie jakaś alarmująca blokada. W trakcie spotkania z Raczakiem, który w tym roku był gościem specjalnym, wysunięto zarzut: „to już było – co miało się wydarzyć, już się wydarzyło, nie zmieni się już podziałów, które powstały. Po co o tym mówić?” A jednak Trzeci Teatr robi coś, czego tak bardzo brakuje w dyskusji na temat katastrofy smoleńskiej: wypowiada się o niej z pełną powagą, traktuje ją całkowicie serio, z należnym szacunkiem. To prawda, niektóre sceny bezlitośnie rozprawiają się z zamieszaniem, jakie powstało po wypadku, a przede wszystkim z teoriami spiskowymi i ich zwolennikami. Świadczy to jednak właśnie o poszanowaniu ofiar, a także o wysiłku, jaki Lech Raczak włożył w próbę zrozumienia tej bezprecedensowej sytuacji. To wrażenie ulega jeszcze wzmocnieniu, gdy przyjrzymy się zastosowanym środkom wyrazu, starannie przemyślanym, precyzyjnie dobranym. Widzimy samolot zbudowany z kilku krzeseł, a kiedy w tle słychać ryk silnika, świadomość tego, co się niedługo wydarzy, mrozi krew w żyłach. Potem pojawiają się trumny, mnóstwo małych trumien. Są przerażające, choć mają rozmiar pudełek po zapałkach. Nie sposób również zapomnieć przepełnionej „patriotyzmem” (a tak naprawdę ironią) pieśni, w której gloryfikuje się ofiary i wysławia fakt, że zginęli z okrzykiem „kurwa mać” na ustach. Lechowi Raczakowi należą się ogromne brawa za stworzenie misternej konstrukcji, w odpowiednich miejscach bezkompromisowej, a w najważniejszych kwestiach pozostawiającej milczenie.

Na tegorocznej Klamrze nie brakowało więc mocnych wypowiedzi, które rozprawiały się z lękiem przed wojną i przypominały, że do tej pory leczymy jeszcze rany po minionych konfliktach. Teatr Usta Usta Republika pokazał, jak łatwo jest zrobić z ludzi fanatyków, rzucając między nich nawet banalną kość niezgody. O ile jednak zrobił to za pomocą abstrakcyjnych porównań, Trzeci Teatr Lecha Raczaka dokładnie przeanalizował, jak taki proces przebiega w naszej rzeczywistości społecznej.
Teatr Węgajty w spektaklu Wielogłos postanowił oddać atmosferę trudnego do określenia napięcia, wiszącej w powietrzu obawy, która wyrasta z kumulujących się zdarzeń, od spalenia warszawskiej tęczy po wojnę na Ukrainie. Opinie o skuteczności tej wypowiedzi mogą być podzielone. Z jednej strony tytuł jasno zapowiada, czego możemy się spodziewać. To nagromadzenie punktów widzenia dla jednych może się wiązać z bałaganem, dla innych trafnie oddawać stan dezorientacji, jaki nastał w społeczeństwie. Teatr stara się pokazać konflikt w kontekście codziennego życia i doświadczeń zwykłych obywateli. W pewnym momencie staje się to jednak nużące, przez co przekazywane świadectwo traci moc oddziaływania. Można jednak uznać, że w Wielogłosie tkwi pewna prostota i szczerość, a przede wszystkim głęboka potrzeba mówienia o lęku, który mimochodem pojawia się w naszych głowach. Artyści nie poddali się więc biernemu oczekiwaniu, ale postanowili rozprawić się z tym, co ich niepokoi i na co się nie zgadzają. Każda taka próba i każdy taki głos są na wagę złota.

Bardzo silnym przeżyciem, zamykającym festiwal również tematem wojny, okazał się spektakl Teatru neTTheatre The HIDEOUT/Kryjówka. Punktem wyjścia była w tym przypadku osobista historia reżysera Pawła Passiniego, która płynnie przekształciła się w subtelną wypowiedź o Holokauście i niezagojonych ranach, które po nim pozostały. W Kryjówce najbardziej bolesny jest fakt, że wojna wyrwała nam bezmiar istnień, odebrała nie tylko tych, którzy zginęli, ale też ocalałych, którzy przez całe życie bali się wyjść z ukrycia. Istnienie to przecież pielęgnowanie pamięci – Passini stara się więc przywrócić najwięcej, jak to możliwe z tego, co utraciliśmy.

Artystom udało się stworzyć nastrój sekretnego rytuału. Słuchaniu towarzyszyła nie tylko ciekawość, ale nawet poczucie obowiązku, świadomość, że uczestniczymy w czymś ważnym. Jest w tym ogromna zasługa starannie zaplanowanego wprowadzania widzów w odpowiednią atmosferę. Pierwsza część odbyła się w maleńkiej, zaciemnionej przestrzeni, którą na co dzień wszyscy w „Od Nowie” znają jako hałaśliwy i kolorowy bar. Tym razem w zupełnej ciszy wysłuchaliśmy Patrycji Dołowy, która opowiadała o „widoczkach” – specjalnie oprawionych starych zdjęciach, które zdobiła i zakopywała w ziemi, tam, gdzie najprawdopodobniej już nikt ich nie znajdzie. Tak samo ukrywa się wojenne historie, głęboko w pamięci tych, którzy ocaleli. Nie zdajemy sobie nawet sprawy, jak wiele takich pamiątek, zupełnie niewidocznych dla oczu, może nas otaczać.

W tym czasie z innej sali dało się już słyszeć nostalgiczne dźwięki klarnetu. Passini czekał tam na widzów, którzy po kilka osób schodzili do właściwej kryjówki. Niski sufit, wszędzie dym i włóczka – klaustrofobiczna przestrzeń. Ci, którzy przyszli wcześniej, w bezruchu czekali na pozostałych. W pewnym momencie spektakl rozgrywał się w dwóch miejscach jednocześnie – w obydwu w stanie pełnego napięcia i skupienia. Po takim przygotowaniu opowieść o Irenie Solskiej ukrywającej w czasie wojny Żydówki zrobiła na widzach bardzo duże wrażenie. Zadziałały też ścisk, poczucie zamknięcia, sugestywna bliskość aktorek. Historia stała się niemal namacalna. Zazwyczaj spektakl trwa dopóty, dopóki w sali pozostają osoby chcące słuchać dalszych opowieści. Tym razem trzeba go było zakończyć. Doświadczenie okazało się na tyle niecodzienne, że nagrodzono je pierwszym miejscem w głosowaniu publiczności.

Studzenie emocji po Kryjówce, szybkie głosowanie, potem zadowolenie z ogłoszonego werdyktu. Spotkanie z Passinim mija w mgnieniu oka, zaczyna się koncert Natalii Przybysz, bar pustoszeje. W tle słychać pracę nad składaniem dekoracji. I tak udało nam się wytrwać do końca. Początkowa radość z teatralnego święta ostatecznie zmienia się w zmęczenie, ale jednak błogie. Intensywność i różnorodność wrażeń dały nam się już we znaki, ale bez tego wyczerpania nie byłby to czas tak wyjątkowy. Czujemy, że rzuciliśmy się w wir teatru i wycisnęliśmy z niego tyle, ile się tylko dało. Mamy go już serdecznie dość. I oczywiście nie możemy się doczekać kolejnej edycji.

Paulina Tchurzewska


Źródło: „Nietak!t” nr 20/2015



X