Maciej Madey – „W porządku’ – Teatr im. Stefana Batorego

Maciej Madey – „W porządku’ – Teatr im. Stefana Batorego

TO SIĘ CENI

Miałem już recenzji podczas tego Festiwalu nie pisać. Bo tak się złożyło, że zawitałem w zawsze gościnnych progach Batorego w połowie teatralnego wydarzenia, a gdy już miałem okazję coś zobaczyć, to ocenę tegoż wolałem zakończyć na dyskusjach korytarzowo-skwerowych. Tym razem jednak nie mogę się powstrzymać.

Harmonogram spektakli obdarzył nas, przypadkowo lub też nie, debiutanckim poniedziałkiem i wtorkiem (z drobnym wyjątkiem). Bywało lepiej i gorzej, ale  zdecydowanie spośród wszystkich wybił się występ klasy IB. Klasy prawniczo-językowo-medialno-archeologicznej (niepotrzebne skreślić, na nowej nomenklaturze III LO się nie znam), ale co najważniejsze, mieniącej się KULTUROZNAWCZĄ – jak mawia mój przyjaciel: „To się ceni”.

„W porządku” okazał się uroczym zaskoczeniem. Bo nie tylko sam występ dostarczył wielu pozytywnych odczuć, ale także postawa uczniów klasy, nie tylko występujących na scenie. I wierzę mocno, że nie były to zachowania na pokaz (zresztą moi dobrzy informatorzy tę wiarę wzmacniają). Spektakl nie skupił swojej tematyki wokół kontrowersyjnej osi, każącej – nie wiedzieć czemu – silić się młodym twórcom na tematy głęboko egzystencjalne, dramatyczne, w których aż roi się od krwi, łez i pigułek gwałtu. Autorka scenariusza postawiła na lekką, przystępną formę – komiczną, choć nie będącą komedią sensu stricto. Wciągającą i, wprawdzie nie trzymającą w napięciu, za to pozwalającą na skupienie się na postaciach i dialogach. Dialogach dowcipnych, błyskotliwych, momentami ironicznych. Oczywiście – historie bohaterów były łatwe do przewidzenia, pozbawione głębszej refleksji. Ale czy komuś na dobrą sprawę to przeszkadzało? Fabuła na całe szczęście pozbawiona była patosu, którego nawet odrobina – przy obranej konwencji – mogła stać się bezlitosną pułapką. Wprawdzie te imiona postaci, anglosaskiego pochodzenia, wzbudziły moje podejrzenia, zwłaszcza, że dwukrotnie wspominali o Polsce (przy okazji anegdotki o Stonesach i podkreślania szacunku do chleba). Lecz ja od zawsze miałem alergię na zbędne, moim zdaniem, stosowanie angielskich imion, tak już po prostu mam.

Z pewnością nad sceną unosił się Duch Mrożka, może nawet tango z Duchem Batorego zatańczył? I bynajmniej nie chodziło jedynie o klatkę, ale także o charakter serwowanego publice tekstu. I gdy jeden z twórców wspomniał o Mrożku na konferencji, z przyjemnością skonstatowałem, że potwierdziły się moje przeczucia.

Dobre dekoracje, niezłe stroje, bardzo dobra gra i pyszna ogórkowa (tak, tak, odrobinę podjadłem…). Całość, jako debiut, świetna! Oby tak dalej – działajcie jako klasa i dzielcie się na grupy (oby nie zwaśnione!), bo materiał na tworzenie dobrych spektakli macie naprawdę duży i trwały. To też się ceni!

Maciej Madey


Źródło: „Maseczka Teatralna” nr 7, str.2, 27/03/2013



X