Studio Teatralne Koło czyli rzut oka na stołeczny off

Jesteśmy w Warszawie. Dokładniej na Pradze. Dokładniej na Kamionku. Mimo że podobno wszystko, co ciekawe w offie, dzieje się poza stolicą. Ale może jednak? Może jednak zajrzyjmy. W końcu miejscówka jest bardzo przyjemna – każdy z nas takie lubi. Mińska 25, Soho Factory. Bardzo modne i na czasie, a jednocześnie potęgujące wrażenie architektonicznego i społecznego eklektyzmu okolicy.

Warszawski Kamionek to mieszanina ostatnich przedwojennych kamienic i nowych apartamentowców, dawnych terenów pofabrycznych i ostatnich warsztatów rzemieślniczych, second-handów i nowych lub zrewitalizowanych budynków przemysłowych. W pobliskiej Biedronce czy Parku Skaryszewskim niczym w tyglu socjalnych paradoksów XXI-wiecznej Warszawy nowa klasa średnia spotyka się z lekko „wczorajszymi” autochtonami z pobliskich czynszówek i Romami, którzy również upodobali sobie tę okolicę i wpisali się w jej krajobraz. Zebrane, odnowione i wyeksponowane w Soho Factory neony z kultowych miejsc dawnej Warszawy (m.in. Jubiler, Warszawa Wschodnia, Główna Księgarnia Techniczna) przywołują myśl, że oto na gruzach dawnego świata nieodwołalnie wyrasta nowe. Jeśli postoimy przy bramie wejściowej odpowiednio długo, by wypalić papierosa czy wypić kubek organicznej zielonej herbaty, to powinno nas minąć kilka bardzo drogich aut i kilkoro roześmianych dzieci w asyście tatusiów ubranych w dresy. Bardzo malowniczo. Wchodzimy?

Na stronie Soho Factory czytamy:

Warszawa jest prawdopodobnie jedynym miastem w Europie, które nie ma jasno zdefiniowanej dzielnicy czy choćby jej części, która dedykowana byłaby szeroko rozumianej działalności artystycznej. Z natury rzeczy takie organizmy rozwijają się nie w nowoczesnej, wypranej z kontekstu kulturowego tkance miejskiej, lecz najczęściej w industrialnym otoczeniu, gdzie pierwotny archetyp ustąpił miejsca nowemu przeznaczeniu. Tworzy to swoisty genius loci, żyzny grunt, na którym doskonale wyrastają nowe idee, zjawiska, prądy artystyczne, tworzy się nowa jakość. Dlatego naszym pragnieniem jest powołanie do życia warszawskiego odpowiednika nowojorskiego SoHo, w którym artyści zamienili pofabryczne budynki na galerie sztuki i lofty, gdzie duch Warhola obecny jest do dzisiaj.

Zgodnie z tą ideą teren Soho Factory przy Mińskiej 25 od sezonu teatralnego 2013/2014 jest miejscem działalności Teatru Soho, łączącego w tej formule dwie sceny: Studia Teatralnego Koło i Teatru Ochoty. Dyrektorem artystycznym tego przedsięwzięcia został Igor Gorzkowski – reżyser i dramaturg, a także współzałożyciel Studia Teatralnego Koło. – Na początku byliśmy teatrem nomadycznym. Oswajaliśmy nowe – nierzadko postindustrialne – przestrzenie Warszawy; byliśmy grupą znajomych z warszawskiej szkoły teatralnej, która chciała robić teatr pozainstytucjonalny. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że początkowy brak osadzenia w stałej przestrzeni był dla nas dobry – wtedy chyba nie dalibyśmy rady sprostać wszystkim wyzwaniom, także tym najbardziej prozaicznym, które stawia przed zespołem takie okrzepnięcie w jednym miejscu. W tym czasie teatralnych peregrynacji zgromadziliśmy wokół siebie publiczność, która stale nam w nich towarzyszyła. W końcu dojrzeliśmy i osiedliśmy w Soho Factory, które wydaje się dla nas miejscem idealnym – mówi reżyser.

Po wejściu do przestrzeni teatru mamy czuć się swojsko, u siebie. Szatniarza nie ma, kurtkę powiesimy sobie sami, a potem sami zdejmiemy ją z wieszaka przed wyjściem. Nie ma kolejki ani blaszanych numerków, bardzo przyjemnie. Nic przecież nie zginie, bo jesteśmy tu znajomymi albo znajomymi znajomych. Za ladą ciastka podaje bardzo sympatyczna dziewczyna nosząca okulary w szyldkretowych oprawkach i czarny sweter. Miło, bardzo miło. O tym, że jesteśmy jednak w teatrze, przypomina najbardziej konieczność kupienia biletów. Sala teatru jest mała i dość niska. Widzowie w pierwszym rzędzie stopami dotykają sceny.

My sami tę przestrzeń stworzyliśmy – mówi reżyser. – Zaprojektowaliśmy ją tak, by odpowiadała charakterowi naszego teatru, to znaczy była miejscem, w którym może zaistnieć dialog między publicznością a aktorami. Aktorzy są blisko, na wyciągnięcie ręki. Dodatkowo układ widowni jest zmienny, w zależności od potrzeb danej sztuki.

Dla Igora Gorzkowskiego warszawska scena offowa powinna być mocno skupiona na widzu i jego potrzebach; łączyć w swojej ofercie sztuki lżejsze, odnoszące się bezpośrednio do tego, co dzieje się tu i teraz, z tymi trudniejszymi i ponadczasowymi. Zasady te stosuje przy konstruowaniu programu Studia Koło, w którym stara się łączyć oba powyższe bieguny. Do pierwszego z nich bez wątpienia zaliczyć można Taksówkę, wystawianą wielokrotnie w przestrzeniach warszawskich klubów. Do tej pory pamiętam pokazy w grudniu 2009 roku w nieistniejącym już klubie „Powiększenie”. Teraz Taksówka należy do repertuaru Teatru Soho. Na szczęście, bo sztuka jest znakomita.

Wigilia. Taksówkarz i jego dziwna klientela. Dziwna i znowu nie tak bardzo dziwna – w końcu każdy z nas cierpi na swoje małe obsesje, które ujawniają się tylko podczas samotnych wieczorów w kapciach albo na fryzjerskim fotelu. Albo w taksówce właśnie. Przecież taksówkarz to taki spowiednik, który nie zadaje pokuty i nie wymaga bicia się w pierś z mea culpa na ustach. Wysłucha, a nawet jeśli ośmieliłby się klienta osądzać, to nikt sobie tej przygany do serca nie weźmie – w końcu to tylko taksówkarz, dla co bardziej zblazowanej klienteli niewidzialne przedłużenie kierownicy i pedału gazu.

Igor Gorzkowski do zbudowania swojego spektaklu inspirowanego filmem Chicago Cab według sztuki Willa Kerna potrzebował jedynie atrapy samochodu (właściwie samego szkieletu karoserii) i czwórki młodych aktorów (Sławomir Grzymkowski, Wiktor Korzeniewski, Bartosz Mazur, Anna Sroka), którzy musieli wcielić się w role kilkunastu różnych postaci – pasażerów tytułowej taksówki. W tej taksówce zmieścił wiele historii – gorzkich i słodkich, brutalnych i lirycznych – będących udziałem jej kolejnych pasażerów: cwanych i pewnych siebie lub przeciwnie – lękliwych i lekko niezrównoważonych; zafascynowanych blaskiem i pędem wielkiego miasta lub zamkniętych we własnym świecie pośród szału przedświątecznych zakupów. Te historie, ścierając się ze sobą na małej przestrzeni samochodowej atrapy, tworzą panoramę miasta zbudowaną z małych, pulsujących punkcików, drobnych opowiastek, przelotnych spojrzeń we wsteczne lusterko. Warszawska poezja.

Przejdźmy teraz na drugi biegun repertuaru – trudniejszy, ponadczasowy. Podobnie jak do ulokowania się na stałe w jednym miejscu, do adaptacji scenicznej Idioty na podstawie powieści Dostojewskiego Igor Gorzkowski dojrzewał długo. W wywiadach kilkakrotnie wspominał, że po raz pierwszy przeczytał ją, mając 19 lat, i już wtedy wiedział, że będzie chciał ten tekst kiedyś wystawić. Kiedy w pewnym momencie swojej reżyserskiej kariery wpadł na pomysł, że tytułową rolę mogłaby zagrać Agata Buzek, mógł zacząć pracować nad przekładaniem tekstu na język teatru. I zaczął… od końca. Podobnie bowiem jak film Andrzeja Wajdy Nastazja (oparty na tym samym utworze), przedstawienie w Teatrze Soho zaczyna się od ostatniej sceny rosyjskiej powieści: Rogożyn wchodzi właśnie do sypialni Nastazji, którą kilka chwil wcześniej sam zamordował, i w jego głowie na nowo odtwarza się cała historia, a my zaczynamy ją oglądać.

Scenografia jest oszczędna i surowa: dwie pary drzwi, stół, krzesła, kilka butelek; doskonale wpisuje się zarówno w klimat przedstawienia, jak i atmosferę samego budynku. Na tym tle obserwujemy Lwa Myszkina o jasnych, cienkich włosach, ubranego w biały garnitur, obdarzonego delikatnym głosem. To nie jest człowiek z krwi i kości – to ucieleśniona na scenie idea czystego dobra, która w dzisiejszym świecie nie ma szans na istnienie, tak samo jak nie miała ich w XIX-wiecznym Petersburgu.

Wchodziłem tutaj z udręką w sercu. Bo… Bo się was bałem. Słyszałem o was wiele złego, więcej złego, niż dobrego, o waszej małostkowości, o mierności waszych zainteresowań, powierzchowności wykształcenia, o tym że nie ma w was dobrych, czystych uczuć. Szedłem tu dzisiaj z ciekawością, z niepokojem w duszy – mówi Myszkin, a widownia czuje, że mówi to do niej.

Swojego bohatera Igor Gorzkowski konfrontuje nie tylko z literackimi oponentami (Nastazją, Rogożynem i Agłają), lecz także z publicznością, która w pewnym momencie przedstawienia zostaje wciągnięta do akcji. Niby wszyscy wiemy, że tak niekiedy działa współczesny teatr, że można się tego spodziewać, ale nerwowe miny dużej części widzów mówią same za siebie: trochę to jednak straszne – można się wygłupić. A zadanie wymyślone przez Nastazję (w tej roli Magdalena Czerwińska) nie jest proste: wylosowana spośród widzów osoba musi opowiedzieć historię największej podłości, jaką w życiu wyrządziła. Jak bardzo zawstydzona i bezbronna staje się pani w średnim wieku, która najpierw nic nie chce powiedzieć, a potem – rumieniąc się lekko – mówi, że być może zabrała coś komuś w dzieciństwie. Być może coś komuś. To wymuszone zeznanie jest formą kolejnej konfrontacji Myszkina-idei z otaczającym go światem. Tylko tym razem to już nie jest element pozytywistycznej powieści, a raczej wyjęty bez znieczulenia fragment naszej rzeczywistości. Warszawska opowieść łączy się z opowieścią rosyjską.

Podejmując literacką spuściznę Dostojewskiego i przekładając ją na język teatru, reżyser musi zmierzyć się z tak charakterystycznymi cechami powieści tego autora, jak polifoniczność, mnożenie postaci-karykatur, sobowtórów czy alter ego. Igor Gorzkowski w swojej adaptacji Idioty z jednej strony nawiązuje do tego poprzez zabieg duplikacji głównego bohatera (alter ego księcia Myszkina odgrywa tancerz Marek Kakareko, którego mowa ciała i muskulatura wyraźnie kontrastują z sylwetką i sposobem gry Agaty Buzek), a z drugiej strony od tej polifonii się odcina, filtrując powieść i wybierając z niej tylko kilka głównych wątków. Wzmacnia to wydźwięk przedstawienia, lecz – jak na adaptację Dostojewskiego przystało – wcale nie powoduje, że interpretacja jest jednoznaczna, wręcz przeciwnie. To wszystko powoduje, że przedstawienie jest tak dobre i że chce się na nie wrócić, by wyrwać coś więcej, coś jeszcze.

Teatr Soho otwiera się także na początkujących, zdolnych reżyserów, co – jak deklaruje Gorzkowski – jest elementem jego szerszego programu i wizji rozwoju. Wśród nich znalazła się Agata Dyczko, studentka Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, która w ramach Studia Teatralnego Koło wystawiła sztukę Mały ma dziewczynę.

Przedstawienie inspirowane hollywoodzką produkcją Miłość Larsa na surowej praskiej scenie wybrzmiało mocniej, smakowało soczyściej niż filmowy pierwowzór. Zamiast wełnianych sweterków w pastelowych barwach mamy dresy i kolorowe lajkry. Całą scenografię tworzy właściwie podest z surowych desek – to podłoga, którą układa tytułowy Mały wraz z bratem. Te sztaby drewna są iście nekrošiusowskie ( a chyba nie jest to przypadek, bo Agata Dyczko była asystentką Eimuntasa Nekrošiusa podczas jego pracy w Operze Narodowej) i tworzą doskonały kontrast dla kolorowego roweru, na którym jeździ szalona dziewczyna z sąsiedztwa (Ewa Jakubowicz), rozpaczliwie próbując zwrócić na siebie uwagę chłopca zakochanego w kimś innym. Ta prostota dekoracji jednocześnie wpisuje się w estetykę wszystkich spektakli Teatru Soho. W korytarzach budynku Teatru można minąć przebiegające szczury (ale przebiegają z rzadka, więc trzeba naprawdę mieć szczęście). Jest naprawdę soczyście.

Mały ma dziewczynę to historia miłości nieprzystosowanego społecznie chłopca do dmuchanej lalki o imieniu Bianka. Opowiada też o jego relacjach z bratem. Ma na imię Bianka. Jest z Brazylii. Wychowała się w biednej rodzinie. Miała siedmiu braci i trzy siostry. Jej rodzice umarli, gdy była mała. Całe życie była samotna…– mówi przepełniony czułością autystyczny chłopak (w tej roli doskonały Paweł Peterman). Tylko jak bardzo jego pragnienie miłości różni się od naszego? Czy jesteśmy mniej śmieszni, mniej zachłanni, mniej dziecinni? A może mniej dziwni i lepiej przystosowani do życia? Jeżeli tak, to jakim kosztem?

– To nie jest teatr społeczny w ścisłym tego słowa znaczeniu. Chyba nie… – mówi Agata Dyczko. – Zresztą autyzm Młodego został zdiagnozowany dopiero po napisaniu scenariusza… Czytając tekst po raz któryś z rzędu, skojarzyłam, że on jest autystyczny, że tak się to chyba poprawnie nazywa. Ale przecież każdy z nas jest trochę dziwny, trochę chory, prawda? – dodaje.

Młoda reżyserka, jak sama o sobie mówi, jest „chora na wolność”. Mimo że łatwiej sprzedać spektakl, który jest produktem tematycznym, na dodatek wyraźnie stojącym po którejś ze stron barykady i prezentującym wizję świata reżysera, to zdaje się, że Agata Dyczko nie ulega tej presji. Jej najnowsze przedstawienie nie da się zaszufladkować do któregoś z modnych ostatnio społecznych tematów. Jej historie, opowiadane językiem prostym i pozbawionym nadęcia, są o czymś więcej. O czymś wykraczającym poza tematy z Teleexpressu czy „Newsweeka”. Mimo że podejmuje sprawy mogące wywoływać kontrowersje (takie jak relacja chorego chłopca z dmuchaną lalką), nie zmusza widza do jednoznacznego ustawienia się po prawej czy lewej stronie. Świat nie jest przecież taki prosty, a wolność to przede wszystkim możliwość postrzegania go w całej złożoności, bez monopolu na słuszność zarówno diagnozy, jak i recepty.

Agata Dyczko tę wolność widzowi daje. Niczego brutalnie nie narzuca, tylko wchodzi z nim w dialog. Teatr Soho zresztą z założenia jest miejscem rozmów między sceną a widownią. Widzowie w ramach licznych projektów są aktywizowani i wyciągani z bezpiecznego miejsca w fotelu: zapraszani na różnorodne warsztaty, do czytania performatywnego, działań scenicznych i rozmaitych inicjatyw budujących szeroko rozumiany kapitał społeczny w wymiarze lokalnym. Igor Gorzkowski uważa, że teatr powinien tworzyć wokół siebie środowisko poprzez szeroko rozumiane działania edukacyjne, w tym szczególnie adresowane do młodzieży, formując sobie w ten sposób kolejne pokolenia widzów. Teatr Soho prowadził akcję Polowanie na motyle, podczas której wybierani byli młodzi aktorzy i reżyserzy, którym Igor Gorzkowski dał możliwość zrealizowania swojej własnej premiery. Obecnie prowadzone są tam warsztaty interaktywne Pogromcy baśni i legend, podczas których dzieci i rodzice będą wprowadzani w świat literatury i widowisk.

Wiosną 2015 roku kierowane przez Igora Gorzkowskiego Studio Teatralne Koło powróciło na deski wyremontowanego Teatru Ochoty, w którego obiekcie funkcjonuje teraz równolegle z praską sceną Teatru Soho. Dwa lata wcześniej podobnie stało się z istniejącym od 1997 roku warszawskim Teatrem Konsekwentnym, który po przymusowej wyprowadzce ze Starej Prochowni i tymczasowej działalności w Hali Dawnej Fabryki Wódek przy ul. Ząbkowskiej znalazł swoje miejsce w przestrzeni dawnego kina „Wars” przy Rynku Nowego Miasta – już jako Teatr WARSawy. Czy każdy teatr niezależny prędzej czy później czeka takie rozwiązanie? Czy uzyskanie stałej, stosunkowo nowoczesnej i profesjonalnej siedziby – w miejsce (lub obok) klimatycznej, lecz pełnej technicznych niedostatków przestrzeni postindustrialnej – to krok ku większej instytucjonalizacji podobnych inicjatyw? Czy może to być zagrożenie dla pierwotnych ideałów założycielskich, czy też naturalna ścieżka rozwoju i dowód na rosnące znaczenie w kulturalnym ekosystemie miasta? To już temat na zupełnie osobne rozważanie. W każdym razie za Studio Teatralne Koło i samego Igora Gorzkowskiego warto dalej trzymać kciuki.

Aleksandra Majewska



X